W październiku tego roku udało mi się wyjechać na trekkingową
wyprawę na Bałkany. Planowaliśmy ze
znajomymi co prawda Alpy ale ze względu na pogodę zmieniliśmy decyzję. Spędziliśmy
więc 2
tygodnie w pięknych górach Albanii,
Grecji i Macedonii! W tym czasie nie spotkaliśmy tam ani jednego turysty!
Uwielbiam takie góry :-)
Przez 2 tygodnie spaliśmy pod namiotami, co noc
zmieniając miejsce. Myliśmy się w jeziorach, rzekach i ogólnie dostępnych na
Bałkanach kranikach z wodą, ale w górach najczęściej musiało nam wystarczyć
kilka wilgotnych chusteczek na otarcie potu przed snem :-/
Za nami długie kilometry pieszych wędrówek z
plackiem przez góry, w których praktycznie nie było szlaków, zazwyczaj więc
kluczyliśmy w labiryncie ścieżek pozostawionych przez owce i kozy. Często też
przedzieraliśmy się przez chaszcze, piekące jałowce i inne paskudztwa :-(
Przemierzaliśmy strome granie, łagodne zbocza, głębokie wąwozy, przełęcze,
żleby i doliny, zaglądaliśmy w przepaście i wciąż wchodziliśmy w górę tylko po
to by za chwilę zejść w dół.
Wędrowaliśmy w gorącym bałkańskim słońcu (w
ciągu dnia temperatury w okolicy 30 stopni) i ogrzewaliśmy się przy ogniskach w
czasie już dość zimnych nocy spędzanych w górach(kilkakrotnie na wysokości ok.
2000 m n.p.m.). Zasypialiśmy w blasku księżyca i gwiazd by obudzić się w
chmurach..
Wychodząc w bałkańskie góry zaopatrywaliśmy się
w kilka litrów wody, którą potem piliśmy oszczędnie wiedząc, że czasem przez
kolejne 2 dni tej wody nigdzie nie spotkamy.
Uzbrojeni w kije i petardy (ewentualnie w chleb)
walczyliśmy z bojowymi psami pasterskimi pilnującymi w górach stad owiec.
Wypatrywaliśmy też z obawą spotkane kilkakrotnie w Grecji i w Albanii niezwykle
jadowite żmije nosorogie. I wciąż napotykaliśmy zdziwione spojrzenia owiec,
kóz, krów, osłów i mułów mijanych przez nas wysoko w górach ;-)
Narzekaliśmy na zmęczenie, na nasze spocone i
brudne ciała, podrapane nogi, bolące stawy i przewiane kolana, spaloną słońcem
skórę i ogorzałą twarz (starałam się unikać oglądania jej w lustrze przez te 2
tyg. ;-). Walczyliśmy z zawrotami głowy i bąblami na stopach ( z braku igły
przebijałam je sobie nożem). Nawet wygodnie podróżując samochodem często
narzekaliśmy na mdłości pokonując długie kilometry serpentyn prowadzących do
górskich wiosek ..
Na naszych gazowych turystycznych kuchenkach
gotowaliśmy wciąż do znudzenia litry wrzątku, którym zalewaliśmy niezliczone
ilości przywiezionych z Polski: gorących kubków, zupek chińskich, słodkich
kisielowych i budyniowych chwil, musli, otrębów, mleka w proszku, kaszek,
pęczniejącego szybko kuskusa i innych szybkich potraw. Istnym rarytasem były
dla nas wtedy odgrzewane słoiki z klopsami, fasolką i gołąbkami itd. Aczkolwiek
gdy tylko była okazja w otchłaniach naszych żołądków lokowaliśmy regionalne
specjały w tym m.in. moje ukochane burki i równie dobre pieczone na ogniu przez
greckie matrony kozy ;-) Zmęczeni po zejściu z gór, nękani pragnieniem pożeraliśmy
w winnicach słodkie winogrona i zerwane wprost z drzew albańskie śliwki,
macedońskie jabłka oraz orzechy.
W albańskich górach zbieraliśmy łuski po
pociskach z kałasznikowa, zaglądaliśmy do bunkrów oraz pasterskich szałasów. W
czasie jedynego dnia kiepskiej pogody stary Grek uczył nas w wiejskiej tawernie
regionalnych gier w karty i gry w domino. Rozmową po angielsku zabawiał nas (ku
naszemu zaskoczeniu) macedoński stary pasterz w kufajce oraz poszarpany i
brudny poganiacz mułów. Wszędzie napotykaliśmy życzliwych nam bardzo
mieszkańców tych regionów, którzy cieszyli się, że przyjechaliśmy odwiedzić ich
piękne góry (aczkolwiek grecki celnik, był bardzo zaskoczony gdy dowiedział
się, że jedziemy w ich góry a nie jak wszyscy nad morze ;-)
Było pysznie! Życie smakuje mi bardziej z
bliska, szczególnie jeśli mogę je dotknąć całą dłonią a nie tylko palcem : - )
Ps. Położyć się wygodnym łóżku po dwóch
tygodniach spędzonych pod namiotem – bezcenne!
Szczegółowa fotorelacja z wyprawy niebawem.
A poniżej kilka fotek z wyjazdu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz